Zmarszczyłam brwi, przymrużyłam delikatnie oczy odwróciłam wzrok. Mój grymas zdawał się wkurzyć trochę Anglię, ponieważ przechwytując wodze mojego konia szarpnął je mocno, przez co prawie bym spadła.
-Znaleźli się obrońcy- ciągle udawałam obrażoną. Przeszliśmy jakiś kilometr drogi, ciągle byliśmy w lesie. Najpierw jechał Ameryka, następnie Anglia który nadal trzymał mnie w kontakcie i pilnował. Za namii był paniczyk, niejaki Francja. Byłam zła, że dałam się złapać akurat takim państwom.- Teraz reagujecie? Macie niejakie opóźnienie...- blondyn, który jechał obok mnie zrobił groźną minę ale nic nie powiedział.Czułam przeszywające mnie zimno. Byłam ubrana jedynie w mundur, oraz skórzaną, czarną kurtką z małą kieszenią na lewej piersi. Nad kieszonką wyszyta była na złoto ''8''.- Nie umiecie się bronić?- próbowałam jak najbardziej ich zbulwersować. Niech wiedzą, że nie warto polować na Słowację.
-Weź już kobieto zamilcz- usłyszałam rozkaz Ameryki z przodu.
-Ty lepiej idź jedz te swoje hamburgery- warknęłam. Blondyn jednak na to nie zareagował. Westchnęłam ciężko. Byliśmy jeszcze na terytorium Polski.
-Dokąd zmierzamy, jeżeli mogę zapytać?- przerwałam ciszę trwającą od kilku godzin.
-Do Francji- odpowiedział mag i spojrzał złowrogo na Francję. Długowłosy nie był mu dłużny, odwzajemnił wyraz twarzy. Wiedziałam, że zaraz dojdzie do bójki między nimi. Czekałam tylko na ten moment. I nie myliłam się. Anglia szybko puścił moje wodze a ja nie marnując czasu złapałam je szybko i w oka mgnieniu popędziłam konia do cwału. Byliśmy już prawie na granicy z Niemcami, więc nie zostało mi dużo drogi.
-Idioci, Słowacja nam ucieka!- krzyknął na nich Ameryka. Mężczyźni zajęci bójką nie usłyszeli tego. Ameryka westchnął z politowaniem i ruszył na pogoń za mną. Modliłam się tylko w myślach aby mnie nie dogonił. Za granicą Niemiec będę już bezpieczna. Jeszcze tylko trochę.
Nagle wyjechaliśmy z lasu. Alfred był pół kilometra za mną. Biegliśmy wielką, polską polaną. Maki rosły i przedzierały się przez zielone gąszcze. Niebo było bezchmurne, ale Słońca widać nie było. Teren był nierówny, przez co koń zwolnił do galopu.
-No pięknie- syknęłam odwracając się. Wiedziałam, że moje szanse na ucieczkę od aliantów zmalały wielokrotnie.
Niespodziewanie między nami wjechał Prusy. Jego niebieski mundur kontrastował z krwistoczerwonymi kwiatami. W jednej ręce trzymał wodze, w drugiej zaś pistolet. Wycelował szybko w Amerykę i strzelił. Słychać było tylko wielki huk. Prusy strzelał na ślepo.
-Szybko- ponaglił mnie wyprzedzając. Spięłam konia raz jeszcze oraz oddałam mu trochę wódz. Kilka minut później byliśmy już za granicą Niemiec.
-Nie zrobiłeś mu krzywdy?- zapytałam się, kiedy zwolniliśmy do szybkiego kłusa. Miałabym na sumieniu już dwa kraje. Nie chciałam tego.
-Co ty!- zaśmiał się. Takie postrzały są dla niego nie groźne. Zresztą, wydaje mi się, że chyba trafiłem w jego konia...
ŻE CO.
Nie powiedziałam jednak tego. Szybko jednak się oburzyłam i nie powiedziałam ani słowa. Przez resztę drogi jechaliśmy w głuchej ciszy. Wtem, przed nami wyrosła piękna, duża, biała willa. Miała wiele dużych okien, które obite były w ciemne, drewniane obramówki. Świetnie kontrastowały z białą farbą na ścianach. Na parapetach rosły kwiaty i gdzie nie gdzie bluszcz. Dom był trzypiętrowy z wielkimi balkonami i dużym basenem. Skrzywiłam się nieco. Nie byłam przystosowana do takich luksusów. Wolałam swoje, małe jeziorko tuż przy chatce. Droga, prowadząca do willi usypana była z białych kamyków. Brama była żelazna i złota. Wokół rosły piękne, zielone drzewa. Dom ogradzały ze wszystkich stron łąki. Zero gór, moich wspaniałych, wielkich gór. Kocham widok gór i szczerze mówiąc nie wiem jak się tu udomowię. No ale cóż, lepsze to, niż mieszkanie w domu, gdzie zabito mojego brata.
Gdzie ja zabiłam swojego brata.
-Witaj w domu- zatrzymaliśmy się tuż przed bramą domu.
W razie wszelakich błędów czy niejasności proszę o komentarz! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz