Żadna armia nie wejdzie na teren Który broniony jest polską ręką Chociaż jest was czterdziestu na j

Żadna armia nie wejdzie na teren Który broniony jest polską ręką Chociaż jest was czterdziestu na j

czwartek, 7 maja 2015

Rozdział 11

Obudziłam się w swoim pokoju. Leżałam na łóżku. Byłam słaba, nie mogłam za bardzo poruszyć niczym. Głowa rozsadzała mnie od środka. Zmarszczyłam brwi. Czułam czyjąś obecność w pomieszczeniu.
-Litwa?- zapytałam się cicho. Delikatnie odwróciłam głowę w lewo. Przyjaciel siedział na moim łóżku bacznie mi się przyglądając. Miał jeszcze łzy w oczach. Chciałam mu dać chusteczki, jednak nie miałam wystarczająco siły.- Ty wiesz, że nie chciałam, tak?- przeżywałam to podobnie jak on.
-Wiem- wziął moją rękę i położył ją na kolanach. Delikatnie się uśmiechnęłam. Poczucie winy zjadało mnie od środka. Wiedziałam niestety, że będzie tylko coraz gorzej. Odwróciłam głowę w drugą stronę. Następnie spróbowałam wstać. Zanim jednak usiadłam, chłopak przytrzymał mnie.- Nie wstawaj. Jeszcze coś sobie zrobisz. Trzymał mnie za nadgarstki a jego niebieskie oczy miały w sobie wiele troski. Poczułam się w pewnej chwili... potrzebna. Delikatnie podniosłam głowę, nasze twarze były bardzo blisko siebie. Czułam motylki w brzuchu. Nagle jednak usłyszeliśmy huk na korytarzu. Błyskawicznie u progu sypialni znalazł się Prusak. Zobaczył nas w tym momencie. Nie wiem co czuł. Jego twarz wyrażała wszystkie emocje jednocześnie. Przeklnęłam w myślach, że przeszkodzono nam akurat w tym momencie...
-Em...- wydał z siebie w końcu jakiś dźwięk- Sorki, nie wiedziałem, że wy...
-Nie chodzimy ze sobą- oburzyliśmy się w jednym momencie. Spojrzeliśmy na siebie po czym Litwa wstał.
-Widzę, że czujesz się już lepiej- powiedział uśmiechając się- Ja już będę spadał- po drodze spojrzał zawistnie na Prusy, co nie było w jego stylu. Chłopcy szepnęli coś między sobą i Tourys udał się na dół.
-Super- stęknęłam cicho. Białowłosy podszedł do mojego łóżka śmiejąc się głupkowato- A tobie co znowu? Kesese. Jak ja lubię rozwalać takie momenty- kurczak na jego głowie właśnie zeskoczył i wylądował na mojej kołdrze. Spojrzałam na niego. Był taki słodki, że nie sposób było się nie uśmiechnąć.
-A tak w ogóle co ty tu robisz?- zapytałam po chwili wstając. Miałam na sobie mundur, który cały był brudny. Oczekując na odpowiedź podeszłam do szafy i wyciągnęłam fioletowy sweter w białe romby oraz czarne getry.
-Jestem twoim opiekunem, moim obowiązkiem jest pilnowanie cię. I bronienie przed takimi lovelasami jak tamten co wyszedł- powiedział kpiąco wskazując drzwi. Niczym burza podeszłam do niego i już zamachnęłam się, aby dać mu z liścia, jednak Gilbert szybko chwycił mnie za nadgarstek i wywinął tak, że stałam tuż przed nim. Drugą ręką przytrzymał mój brzuch, powoli ściągając mi pasek z munduru.
-Największym lovelasem na razie jesteś ty- wyrwałam się z jego objęć. Byłam na niego wściekła. Może od razu pójdę z nim do łóżka, co?- Wyjdź, chcę się przebrać.
Spojrzał na mnie z pewnym podejrzeniem ale ostatecznie wyszedł z pokoju zamykając za sobą drzwi. Rozpuściłam rozwalonego warkocza i w oka mgnieniu ubrałam na siebie świeże ciuchy. Mundur rzuciłam na łóżko. Sweter miał mały dekolt, przez co widać było mi obrożę. Chwyciłam ją mocno patrząc zawistnie na lustro.
-Zapłacisz mi za to, Niemcy...- szepnęłam cicho do siebie wraz z gniewnym wyrazem twarzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz