-Następna wygrana- uśmiechnął się do mnie Prusy. Kopnął jeszcze raz martwego Polskę. Nie mogłam na to pozwolić. Teraz dopiero poczułam, że źle robię. Było jednak za późno.- Powiedz szczerze. Jesteśmy zajebiści, nie?- zwrócił się do mnie czerwonooki.
Nie, nie jesteśmy. Cisnęło mi się to, ale darowałam sobie. Tylko lekko skinęłam głową.
-Teraz ten dom będzie taki pusty- powiedziałam rozglądając się. Chłopak spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem.
-Ej, wcale, że nie- zaśmiał się. -Będę tu mieszkał kilka dni, pamiętasz?- spojrzał przez okno. Wojska Polski już zawracały. Wszędzie było pełno krwi i ciał. Widząc ten widok o mało co nie zwymiotowałam. Z brata leciała jeszcze czerwona ciecz.
-Nie mogę tu mieszkać- oparłam się o jego klatkę piersiową. Przeczesał mi włosy i przytulił. Normalnie nie pozwoliła bym na to, jednak już nie miałam sił, aby walczyć. Moje bezwładne ręce zwisały. Równie dobrze mogłam je amputować.
-A może nie chciałabyś się przeprowadzić domu Niemiec...- rzucił dość dziwną propozycją. Oczywiście, że nie! Na początku ten pomysł wydawał się być mi absurdalny. Po chwili namysłu jednak ten plan nie był aż taki głupi... Westchnęłam ciężko. Trudno było mi rozstać się z tym domem, chodź by nawet na kilka miesięcy.
-No nie wiem...- wahałam się.- Nie będę utrapieniem dla Was?
-Nie- przytulił się do mnie jeszcze mocniej.- Jedź, już. Ja jeszcze tu zostanę. Muszę zrobić coś z tym ciałem- wskazał na Polskę. Przytaknęłam i uklękłam przy ciele brata.
-Wiem, że za niedługo się zbudzisz i wstaniesz na równe nogi niczym Feniks z popiołów. Kocham cię- szepnęłam cicho i pocałowałam go w zimne, nieprzyjemne czoło. Prusak na całe szczęście tego nie widział, gdyż stał wychylony przez okno. Przed wyjściem założyłam na siebie czarną, długą szatę, założyłam kaptur. Wsiadłam na kasztankę i popędziłam w stronę Niemiec. Zdałam sobie nagle sprawę, że będę musiała przejechać przez dom Polski, ponieważ jadąc przez dom Czech zrobiłabym niepotrzebne koło.
Jechałam lasem, krętymi ścieżkami aby przypadkiem żaden z aliantów mnie nie poznał. Koń galopował, chciałam być jak najszybciej w bezpiecznej strefie domu Ludwiga. W myślach modliłam się tylko o to, aby nikt mnie nie złapał.
Niestety. W połowie drogi, tuż po granicy mojej z Polską zauważyli mnie Anglia, Ameryka i Francja.
-Musieli akurat tutaj, akurat dzisiaj!- warknęłam. Siedzieli na trzech, wysokich, dostojnych koniach.
-Słowacja!- krzyknął Anglia po czym w oka mgnieniu spiął konia. Co oni właściwie robili u Polski? Nie czekając ani sekundy dłużej popędziłam konia wzdłuż wąskiej, leśnej ścieżki. Nie chciałam się odwracać. Czułam, że byli coraz bliżej mnie. Pech trzymał się nieustannie mnie. Szkoda, że dopiero teraz alianci stanęli po stronie Polski. Szkoda, ze teraz dopiero się ruszyli, i chcieli coś zrobić! Nagle, mój kaptur pod wpływem wiatru osunął się z mojej głowy odsłaniając moje prawie białe włosy. W niespodziewanym momencie Francja wyjechał na przeciw mnie, a ja nie miałam gdzie skręcić, ze wszystkich stron otaczały nas wysokie, grube konary starych drzew. Szybko więc zatrzymałam konia. Złapali mnie.
-Nie uciekniesz nam- zaśmiał się Anglia podchodząc do mojego konia. Czułam z każdym jego krokiem niepokój. Przygryzłam wargę odwracając się. Francja dumnie siedział na swoim siwym koniu. Pilnował, abym nie mogła przejechać. Po drugiej stronie stał Ameryka na gniadoszu.- Przegrałaś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz