Żadna armia nie wejdzie na teren Który broniony jest polską ręką Chociaż jest was czterdziestu na j

Żadna armia nie wejdzie na teren Który broniony jest polską ręką Chociaż jest was czterdziestu na j

sobota, 13 czerwca 2015

Rozdział 33

-Nie udamy się teraz do Warszawy, byłoby to głupstwo i samobójstwo- przeszłam po pokoju przeczesując grzywkę za siebie. Ten odruch. Za dużo czasu spędzam z Niemcy.
Ostatnio wyznał mi nawet, że przeszkadzają mu moje praktycznie białe włosy i szare oczy. Prawdziwy nazista powinien mieć niebieskie niczym niebo oczy i blond włosy. Bujda! Zresztą, kto powiedział, że jestem nazistką? Splunęłam do doniczki pobliskiego kwiatka. Pluję całościowo na Niemcy i na to słowo...
-A masz jakieś inne rozwiązanie? Polska jest ranny, potrzebuje pomocy- Litwin wstał ze stołu, dotykając palących go policzków. On też nie wyglądał najlepiej.
-Myślałam wykorzystać do tego Bratysławę, ale chyba on nie powinien w to ingerować. Ledwo co zna Polskę.- odezwałam się i szybko ucichłam- Cicho!- nasłuchiwaliśmy. Kilka mocnych kroków wystarczyło mi, abym miała pewność, że nadchodzi niebezpieczeństwo.- Idą, choć szybko za mną- złapałam przyjaciela za rękę i ile miałam sił w nogach ruszyłam w stronę długiego korytarza. Minęłam pierwszy zakręt i weszliśmy w drewniane drzwi. Łapiąc nerwowo powietrze udaliśmy się do piwnicy.- Tu jesteśmy bezpieczni- zamknęłam cicho drzwi za Litwą i zeszłam sporymi schodami w dół. Wszędzie było ciemno, a kurz nie odstępywał nas na krok. Jak ja już tu dawno nie byłam...
-Porąbało cię!
-Zamknij się, usłyszą nas- zakryłam rękę chłopakowi. Kiedy zauważyłam, że napięcie z jego oczu znika, opuściłam rękę.
-Mogliśmy uciec przez okno.
-Jest prawdopodobieństwo, że zostalibyśmy usłyszeni albo zauważeni- podeszłam dwa kroki bliżej do dużego regału pełnego powieść znanych polskich autorów. Kiedy miałam kilkanaście lat, udawaliśmy się wraz z Polską na polany i razem zatapialiśmy się w powieściach.
-A tutaj niby nie?
-Nie, patrz- przesunęłam półkę tak bezszelestnie jak tylko się dało.- Przed nami wyrosły drzwi, niczym nie różniące się od pozostałych- Wiedziałam, że kiedyś taka sytuacja nadejdzie.- Uśmiechnęłam się z nieukrytą satysfakcją i chwyciłam za klamkę. Drzwi stały bardzo długo nie naoliwione, dlatego skrzypiały niemiłosiernie. Kiedy już otworzyłam je, szybko weszliśmy do czarnej przestrzeni, zatrzaskując drzwi. Kilka sekund później usłyszeliśmy kroki. Mieliśmy szczęście, ale ciągle znajdowaliśmy się na terenie mojego domu.
-Nie rozumiem czegoś- Dlaczego nie pojechali pierw do Warszawy? Mogliby...
-Czekaj. Albo się rozdzielili, albo uważali, że Feliks nie byłby takim zadupczonym samobójcą i nie pojechał do siebie.- Odopowiedziałam trzymając kurczowo ręki chłopaka. Czułam bijące od niego ciepło, dzięki któremu trochę się uspokoiłam. Biegliśmy przed siebie tak szybko, jak tylko się dało. Egipskie ciemności opanowały nas całkowicie. Było tam trochę zimno, żaden zapach nie roznosił się po tunelu. W powietrzu była tylko wyczuwalna nasza adrenalina i niepewność. Po kilku minutach zwolniliśmy trochę. Na samym końcu korytarza znajdują się schody, które prowadzą do siodlarni. Mogłabym sobie rękę oddać, że nikogo tam nie zastaniemy. Na całe szczęście moje przypuszczenia się sprawdziły. Wparowaliśmy do pomieszczenia jak poparzeni nie czekając co zrobi los. Było trochę niebezpiecznie. Pomieszczenie mogłoby pomieścić jakieś 4 osoby, nie więcej. Obok włazu na podłodze, dzięki któremu tu weszliśmy stało siedzisko. Obok, leżał stojak na ogłowia, wodze, popręgi, wędzidła itp. Wokół wisiały stojaki na siodła i czapraki.
-Weź 12 i 10, ja wezmę ogłowia.- odezwałam się po chwili, zlecając przyjacielowi wzięcie siodeł- Trzymaj- dodałam, rzucając mu czarną szatę.- Załóż to, nie mogą wiedzieć kto tu jest.
-Gdzie jedziemy?- odezwał się chłopak zakładając czarny materiał. Chwyciłam szybko za ciężki stół i przesunęłam go na właz. Jeżeli Niemcy i jego ekipa weszli za nami koryatrzem, cóż ich problem i nieszczęście.
-Wziąć Polskę, nie może być sam. Jak go znajdziemy, udamy się do Węgier.
-Myślisz, że to dobry pomysł?- wyszliśmy w pośpiechu z pomieszczenia. Stajnia była połączona z siodlarnią, dlatego wskazałam, jakiego Litwa weźmie konia. Był to wysoki, siwy ogier. Mi przypadło na wysokiego, gniadego wałacha. Nie minęło pięć minut, a my byliśmy gotowi do jazdy. Podciągnęłam tylko mojego czarne rękawiczki na dłonie i założyłam kaptur. Pierwsza wyjechałam ze stajni od razu kierując się w gęsty las. Chłopak po chwili dorównał mi, i razem łeb w łeb jechaliśmy cwałem przez martwy las, który przygotowywał się na nadchodzącą zimę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz