-Feliks proszę- w oczach miałam łzy. Trzymałam go za rękaw munduru. Był cały we krwi i błota. Jego czoło było całe zapocone. Wyglądał jakby nie spał od kilku dni, a jego sińce pod oczami były na to dowodem- Ja nie chciałam!- Ciągnęłam dalej. Łza spłynęła mi po policzku i skapnęła na mokrą trawę. Cały mój mundur był poplamiony czerwoną substancją. Pod szyją miałam Żelazny Krzyż. Na plecach niosłam karabin. Miałam całe rozwalone pagony, a sznur luźno zwisał na lewym ramieniu.
-Nie chciałaś, a to zrobiłaś- powiedział zimno, ciągle się na mnie patrząc. Oczy miał bez wyrazu, puste, surowe, zimne. Wyswobodził się z mojego uścisku- Nie jesteś już moją siostrą, Viktoria.- Zmarszczył brwi. W porywie złości kopnął mnie swoim glanem w twarz.
Wstałam szybko. Byłam cała oblana zimnym potem. Mój oddech był płytki, nieregularny. Ścisnęłam kurczowo swoją fioletową kołdrę. W oczach miałam łzy, a serce waliło mi jak oszalałe.
-To był na szczęście tylko sen- westchnęłam i rozglądnęłam się po pokoju. Na przeciwko mnie wisiała półka ze starymi, porcelanowymi lalkami. Każda patrzyła się na mnie swoim martwym wzrokiem. Wszystkie dostałam od Polski. Były dla mnie ważne, budziły we mnie bowiem przeróżne wspomnienia, o których nie chciałam zapomnieć. Dalej, mieściło się duże, drewniane biurko, a na nim sterta nie posegregowanych kartek papieru. To wszystko dokumenty i rachunki. Poważnie upadłam, kiedy odeszłam od mojej młodszej siostry Czechy. Jednak wiem, że to była dobra decyzja. Byłam na tyle dojrzała, że mogłam sobie radzić sama. Obok mojego łóżka było okno. Wyjrzałam przez nie. Słońce już powoli wychodziło, aby rozpocząć nowy dzień. Lepszy dzień. Wstałam i ubrałam się w sweter i jeansy. Zeszłam powoli na dół. Tak, jak zawsze zaparzyłam wodę na kawę i usiadłam przy stole czytając gazetę.
Kilka godzin później przyjechał do mnie Polska. Spędzaliśmy razem bardzo dużo czasu. Usiadłam na wysokiej, świeżej trawie. Feliks w między czasie zaoferował, że pójdzie do kuchni i coś przyrządzi. Szczerze, nie podobał mi się ten pomysł, nawet bardzo. Feliks i jego kuchnia...
Leżałam nieprzytomnie na podłodze. Cała byłam brudna. Nic nie widziałam, oczy miałam czymś zawiązane. Nagle poczułam czyjś ciężki but na swoim brzuchu.
-Jak śmiałaś nas zdradzić?- Niemiecki akcent roznosił się po całym pokoju- Nie daruję ci tego- Nim się zorientowałam, co się dzieje, rzucono mną o ścianę. O dziwo nic nie czułam. Chciałam się ruszyć, ale nie mogłam. Nie wydobyłam z moich ust ani jednego słowa. Znosiłam to wszystko milcząc. Nieoczekiwanie poleciało mi kilka łez. Chciałam je jak najszybciej usunąć, aby przeciwnik nie miał tej satysfakcji. Nie wiedziałam tylko jak...
-Słowacja? Czy coś się stało?- usłyszałam za sobą głos. Był męski, ledwo po mutacji. Odwróciłam się. Rzeczywistość. Las, trawa, konie, świeże powietrze. Musiałam mieć jakąś wizję. Za mną stał zatroskany Litwa, przyjaciel i kompan z dzieciństwa. Obok niego stała również Węgry, z którą nie mam zbyt dobrych kontaktów. Od wielu wieków prowadziłyśmy między sobą boje. Wstałam i otrzepałam się z trawy.
-Nie, wszystko w porządku- uśmiechnęłam się do niego. Otarłam oczy. Łzy były ciepłe i krystaliczne.- Polska jest w domku, wejdźcie. Ja zaraz dołączę.- Oni jedynie skinęli i udali się w stronę drewnianego domu. Litwa jeszcze raz na mnie spojrzał zza ramienia i odszedł.
-Co to ma być?- zapytałam się sama siebie. Wypowiedziane słowa popędziły wraz z powietrzem. Nie czekałam jednak na odpowiedź. Nie miałam bowiem od kogo jej dostać.- Co to wszystko znaczy?- zaczął się szereg pytań retorycznych. Klepnęłam się jedynie w policzek. Nie bądź niedorzeczna. Nie myśl o tym. Nie teraz, nie dzisiaj. Przymknęłam oczy i przygryzłam wargę tak mocno, że po krótkiej chwili poczułam cierpki, metaliczny posmak. Wbrew mojej woli udałam się do mojego domku. W środku zastałam śmiejące się trio. Uśmiechnęłam się blado i dołączyłam do nich. Szkoda tylko, że nie wiedziałam, co stanie się kilka dni później...
Żadna armia nie wejdzie na teren. Który broniony jest polską ręką. Chociaż jest was czterdziestu na jednego. Wasze siły wkrótce zostaną zniszczone ZNISZCZONE! Ochrzczeni w ogniu, 40:1 Duch Spartan Śmierć i chwała Polscy żołnierze Nie mają sobie równych. Powstrzymali gniew Wermachtu
Żadna armia nie wejdzie na teren Który broniony jest polską ręką Chociaż jest was czterdziestu na j

czwartek, 30 kwietnia 2015
środa, 29 kwietnia 2015
Rozdział 2 Jak dobrze w domu
Grzecznie przytaknęłam w geście podziękowania po czym wstałam i wyprostowałam się. Wszystkie pozostałe państwa patrzyły się na mnie i na każdy mój ruch, najmniejszy gest. Poczułam przez moment stres. Szybko jednak odpędziłam złe myśli i wzięłam się za przedstawianie mojego zdania. Mówiłam powoli i z lekkim akcentem na ''r'', jaki to miał zwyczaj u państw słowiańskich. Starałam nie patrzeć się nikomu w oczy. Czułam, jakby jedna minuta zmieniała się w szereg godzin. Po wyrażeniu swojego zdania ukłoniłam się delikatnie i usiadłam. Teraz czekałam na resztę krajów. Wszyscy porozumiewali się miedzy sobą szeptem od czasu do czasu kiwając głową. Kiedy już poczułam, że mój plan nie spodobał się reszcie, zaczęli klaskać na znak, że się zgadzają. Uśmiechnęłam się lekko i odetchnęłam z ogromną ulgą.
-To co przedstawiłaś było totalnie czadowe! - podbiegł do mnie wesoły Polska, kiedy skończyliśmy już całe posiedzenie. Zmierzaliśmy właśnie ku wyjściu razem z innymi nacjami. Feliks był niższy ode mnie o jakieś dwa centymetry, nie więcej. Jego zielone, pełne radości oczy zdawały się błyszczeć bardziej, niż kiedykolwiek.
-Dziękuję- odpowiedziałam pokrótce i przeczesałam palcami moje prawie białe włosy, które sięgały mi przed pępek. Obydwoje wyszliśmy przed budynek. Mieściła się tam polana ogrodzona grubym, drewnianym, solidnym płotem. Przed nim stało kilka koni, w tym nasze- Artemida i Promyk. Zwierzęta ustępowały z nogi na nogę niecierpliwiąc się niemiłosiernie. Zaśmiałam się, po czym wzięłam wodze Artemidy. -Kto pierwszy do mojego domu? - rzuciłam wyzwanie Polsce. Wiedziałam, że nie będzie w stanie odmówić. Zanim przytaknął, siedziałam już na swojej kasztanowej klaczy. Wzięłam zimne powietrze do moich ust i popędziłam konia do galopu. Mój brat jednak nie pozwolił mi wygrać. Ucierpiała by bowiem jego reputacja. Nie bez podstaw mówi się o nim król jeździectwa.
-Dam ci wycisk- zaśmiał się do mnie chłopak, wyprzedzając mnie. Zanim zdążyłam zareagować, nie było po nim śladu. Poprawiłam swój złoty sznur i ruszyłam jeszcze szybszym tempem. Podążaliśmy przez lasy liściaste. Drzewa były stare, ale okazałe, dumne i wysokie. Na gałęziach mogłam przelotnie zobaczyć wędrujące i skaczące radośnie wiewiórki. Melodyczny śpiew ptaków umilał nam pogoń.Piękne widoki nie ustępowały nam na krok. Dzikie zwierzęta chowały się pomiędzy jagodowymi krzewami. Droga była nierówna ale ubita. Były na niej ślady kopyt, jeszcze świeże.
Cała zdyszana i spocona wróciłam do domu kilkadziesiąt minut po Polsce.
-To co przedstawiłaś było totalnie czadowe! - podbiegł do mnie wesoły Polska, kiedy skończyliśmy już całe posiedzenie. Zmierzaliśmy właśnie ku wyjściu razem z innymi nacjami. Feliks był niższy ode mnie o jakieś dwa centymetry, nie więcej. Jego zielone, pełne radości oczy zdawały się błyszczeć bardziej, niż kiedykolwiek.
-Dziękuję- odpowiedziałam pokrótce i przeczesałam palcami moje prawie białe włosy, które sięgały mi przed pępek. Obydwoje wyszliśmy przed budynek. Mieściła się tam polana ogrodzona grubym, drewnianym, solidnym płotem. Przed nim stało kilka koni, w tym nasze- Artemida i Promyk. Zwierzęta ustępowały z nogi na nogę niecierpliwiąc się niemiłosiernie. Zaśmiałam się, po czym wzięłam wodze Artemidy. -Kto pierwszy do mojego domu? - rzuciłam wyzwanie Polsce. Wiedziałam, że nie będzie w stanie odmówić. Zanim przytaknął, siedziałam już na swojej kasztanowej klaczy. Wzięłam zimne powietrze do moich ust i popędziłam konia do galopu. Mój brat jednak nie pozwolił mi wygrać. Ucierpiała by bowiem jego reputacja. Nie bez podstaw mówi się o nim król jeździectwa.
-Dam ci wycisk- zaśmiał się do mnie chłopak, wyprzedzając mnie. Zanim zdążyłam zareagować, nie było po nim śladu. Poprawiłam swój złoty sznur i ruszyłam jeszcze szybszym tempem. Podążaliśmy przez lasy liściaste. Drzewa były stare, ale okazałe, dumne i wysokie. Na gałęziach mogłam przelotnie zobaczyć wędrujące i skaczące radośnie wiewiórki. Melodyczny śpiew ptaków umilał nam pogoń.Piękne widoki nie ustępowały nam na krok. Dzikie zwierzęta chowały się pomiędzy jagodowymi krzewami. Droga była nierówna ale ubita. Były na niej ślady kopyt, jeszcze świeże.
Cała zdyszana i spocona wróciłam do domu kilkadziesiąt minut po Polsce.
-Ha!- wyskoczył wesoły Polska. Niósł siodło swojego konia- Wiedziałem, że wygram!- Zaśmiał się dziewczęco, co mnie trochę przeraziło. Był dumny jak paw- Idę odnieść siodło do siodlarni.- Orzekł triumfalnie stawiając kolejne kroki. Ja jedynie przytaknęłam i odprowadziłam go wzrokowo do drzwi siodlarni, po czym zeszłam z mojej kasztanki. Pogłaskałam konia po szyi, poluzowałam popręg i zabezpieczyłam strzemiona. Artemida była klaczą, którą dostałam kilka lat temu od Polski. Towarzyszyła mi podczas całej I Wojny Światowej. Koń prychnął i trzepnął łbem, a ja lekko się zaśmiałam. Szybkim, ale nie gwałtownym ruchem zdjęłam osprzęt.
-Feliks, chodź na chwilę!- krzyknęłam, kiedy opuściłam bramy pastwiska na którym to konie spokojnie się pasły. Było ich pięć. Każdy z nich był dla mnie wyjątkowy, ponieważ dostałam je podczas przeróżnych okoliczności. Artemidę, tak jak wspomniałam wcześniej na moje urodziny. Karego ogiera, Flamenco kupiłam podczas pobytu u Danii. Jego konie są wspaniałe, więc nie mogłam odmówić kupna zimnokrwistego Shire. Następnie trochę oddalone pasły się harflinger, Haza oraz wysoki koń trakeński, Liryka. Obydwa te skarby dostałam po wygranej bitwie pod Grunwaldem, od Polski.
Nie, nie uczestniczyłam w niej. Feliks był tak podekscytowany, że razem z Litwą kupił masę koni i kucyków wszelakich maści i rasy. Nie miał jednak miejsca na trzymanie wszystkich i podarował mi te dwa. Na samym końcu stał Lancaster, gniady koń którego do tej pory nie rozgryzłam. Odkupiłam go od przechodniego handlarza gdzieś tak około w XVI wieku. Można powiedzieć, że uratowałam mu życie, ponieważ koń przeznaczony był do rzeźni.
Nasze konie jak i sami my, państwa a zarazem humanizacja ziem jesteśmy nieśmiertelni. Żyjemy wiecznie i nie starzejemy się. Jest to jedna z wielu cech, które odróżniają nas od zwykłych ludzi.
Poczekałam chwilę, a z każdą upływająca sekundą coraz mocniej trzymałam siodło.- Patrz, jaki fajny kucyk!- dodałam po chwili.
Nie, nie uczestniczyłam w niej. Feliks był tak podekscytowany, że razem z Litwą kupił masę koni i kucyków wszelakich maści i rasy. Nie miał jednak miejsca na trzymanie wszystkich i podarował mi te dwa. Na samym końcu stał Lancaster, gniady koń którego do tej pory nie rozgryzłam. Odkupiłam go od przechodniego handlarza gdzieś tak około w XVI wieku. Można powiedzieć, że uratowałam mu życie, ponieważ koń przeznaczony był do rzeźni.
Nasze konie jak i sami my, państwa a zarazem humanizacja ziem jesteśmy nieśmiertelni. Żyjemy wiecznie i nie starzejemy się. Jest to jedna z wielu cech, które odróżniają nas od zwykłych ludzi.
Poczekałam chwilę, a z każdą upływająca sekundą coraz mocniej trzymałam siodło.- Patrz, jaki fajny kucyk!- dodałam po chwili.
-Gdzie?- posłusznie przybiegł z pomieszczenia. Uśmiechnęłam się złowrogo, jak to zawsze ja, kiedy wysługuję się młodszym rodzeństwem. Podałam mu ogłowie i poprosiłam, aby je wyczyścił.- Dobra, ale generalnie oczekuję za to paluszków!- Postawił mi ultimatum. Skinęłam głową z uśmiechem i pomaszerowałam do budynku odnieść resztę sprzętu.
wtorek, 28 kwietnia 2015
Rozdział 1 Pierwsza konferencja
Szłam przez długi korytarz. Pamiętam to dobrze. Tak, jakby to było wczoraj. Mogłam przysiąc, że zdarzyło się do niedawno. A jednak, to wszystko miało miejsce lata temu. W pełnym umundurowaniu stawiałam coraz to szybsze kroki. Kilka kroków za mną truchtał zdyszany Polska, niejaki Feliks Łukasiewicz.
-Szybciej, bo się spóźnimy- ponagliłam mojego młodszego brata. Był młodszy ode mnie o trzy lata. Jego zielone oczy wbijały we mnie swój nieprzyjemny wzrok. Na jego twarzy było dużo nieułożonych kosmyków z grzywki. Reszta jego blond włosów zaczesana była z tyłu w kucyka. Szybko je przeczesał palcami.
-Siostrzyczko, generalnie jesteśmy najzajebistrzymi państwami! Zluzuj trochę, możemy się spóźnić.-Uśmiechnął się. Nie podzielałam jednak jego zdania. Od młodego uczono mnie, że punktualność jest cechą wymaganą u porządnych państw. Po chwili Polska dorównał mi w chodzie. Podążaliśmy bogato ozdobionym holem. Na podłodze leżały drogie, królewskie dywany. Ściany pomalowane były starannie, na kolor kremowy. Wszystkie drzwi na tym korytarzu były wielkie i dębowe. Na suficie wisiały duże, kryształowe żyrandole, mieniące się każdym kolorem. Na ścianach powieszone były powieszone różne portrety. Nie mogłam jednak poznać kto na nich jest. Stoliki, które stały na prawie każdym kroku miały na sobie kryształowy wazon z białymi kwiatami. Wkrótce znaleźliśmy się przed tymi właściwymi drzwiami. Stanęliśmy.
-Nie czujesz się podniecona?- Odezwał się do mnie Polska- Generalnie to twoja pierwsza konferencja światowa jako... niepodległe państwo- ostatnie wyrazy powiedział trochę ciszej z lekkim wstydem.
-Nie, nie za bardzo- Skłamałam. Serce biło mi pełną parą. Byłam przerażona a zarazem szczęśliwa. Nareszcie mogę pokazać się jako prawdziwe, niezależne od nikogo państwo. Uniosłam głowę do góry i poprawiłam swoje ordery na lewej piersi. Wzięłam haust powietrza lekko go wypuszczając. Chwyciłam delikatnie za pozłacaną klamkę i weszliśmy do środka. Pokój, do którego weszliśmy był ogromnych rozmiarów. Na samym środku stał wielki, okrągły, klonowy stół a wokół niego siedziały wszystkie zwołane państwa. Polska już otworzył usta, aby coś powiedzieć ale błyskawicznie zamknęłam je za pomocą mojej dłoni. Bałam się, że powie coś głupiego, jak było to u niego w zwyczaju. Następnie ukłoniłam się na przywitanie, a kiedy wzrok wszystkich zszedł z nas, powoli usiedliśmy na swoich miejscach. Moje krzesło graniczyło z krzesłem mojego młodszego braciszka i Białorusi.
-Dziękuję wszystkim za przybycie- wstał i ukłonił się Japonia. Ubrany był w schludny, czarny mundur ze złotymi fragmentami. Jego złoty sznur przywieszony pod lewą piersią bardzo przypominał ten mój. Obok niego wisiało kilka orderów. Każde z nich dumnie się prezentowało.- Jest wiele tematów...- Skończyłam słuchać. Mało ciekawe... Spojrzałam na mój mundur. Był tego samego koloru co Polski- zgnito zielony. Składał się z bluzy mundurowej i spodni. Na nogach ubrane miałam czarne, świeżo wypastowane, sięgające mi do kolan oficerki. Spodnie posiadały dwie kieszenie na przodzie i były lekko pofałdowane. Typowe, wojskowe. Poprawiłam swój złoty sznur.- ...Ktoś ma może jakieś pomysły?
-Bohater zjawia się na zawołanie!- usłyszałam krzyk po drugiej stronie stołu. Był piskliwy i wesoły. Wysoki blondyn wstał od stołu i podszedł pod wielką, białą tablicę. Jego okulary odbijały słońce, które raziło właśnie mnie. Przymrużyłam trochę oczy, ale na nic to było. W trakcie, kiedy blondyn wyjaśniał swój plan spojrzałam na Polskę. Był zagadany w najlepsze z Litwą. Pamiętam go. Był najlepszym przyjacielem Polski. Dużo czasu spędzaliśmy we trójkę. Kiedy to było, ah. Wspomnienia. Niektóre są na prawdę wspaniałe. Aż chce się do nich wracać i nigdy wyjść z ich objęć.
Po drugiej stronie Białoruś tuliła się do Rosji. Od czasu do czasu patrzyła na mnie podejrzliwie. Przyjaźniłam się z Belarus od niepamiętnych czasów. Natalia jest śliczną dziewczyną. Nie jedna może pozazdrościć jej urody.
-Twój plan jest inwalidą, Ameryko!- usłyszałam męski głos. Spojrzałam w stronę osoby, która wypowiedziała ten komentarz. No tak, autorem zdania był nie kto inny, jak Anglia. Odsłonił twarz ze swojej blond czupryny.- Jakim cudem chcesz zbudować kilku dziesięcio metrowego robota na twoja podobiznę który ma latać?
-Powiedziałem, że nie przyjmuję sprzeciwów!- oburzył się Alfred.- Czy ty zawsze musisz się ze mną nie zgadzać?
-A ja nie zgadzam się ani z tobą, ani z Ameryką- uśmiechnął się przenikliwie Francja. Puścił oczko do Anglii i położył czerwoną różę na stole, obok swojego kieliszka z czerwonym winem. I tak zaczęła się kłótnia między tymi trzema nacjami. Przysunęłam się bliżej rogu stołu i oparłam twarz na ręce. Moje blond, kręcone włosy spływały mi po ręce. Spojrzałam następnie na swoje czarne pagony i przesadnie strzepałam z nich pozostały kurz.
-Cisza!- po pokoju rozniósł się potężny bas nikogo innego, jak Niemiec.- Przestańcie. Już minęło sporo czasu a nadal nic nie uzgodniliśmy! Każdy z was ma osiem minut na przedstawienie swojego zdania, ani sekundy dłużej. Nie toleruję żadnych szeptów i niepewności. Jeżeli chcecie zabrać głos, podnieście rękę.- Rozgniewany mężczyzna siadł na swoim miejscu, Anglia, Ameryka i Francja w ślad za nim. Teraz wszystkie państwa siedziały cicho w skupieniu. Wyprostowałam swój biały kołnierz. Nagle, w porywie chwili wpadłam na pomysł. Nie myśląc ani chwili dłużej podniosłam rękę.
-Proszę, Słowacjo. Oddaję ci głos.- rzekł Ludwig.
-Szybciej, bo się spóźnimy- ponagliłam mojego młodszego brata. Był młodszy ode mnie o trzy lata. Jego zielone oczy wbijały we mnie swój nieprzyjemny wzrok. Na jego twarzy było dużo nieułożonych kosmyków z grzywki. Reszta jego blond włosów zaczesana była z tyłu w kucyka. Szybko je przeczesał palcami.
-Siostrzyczko, generalnie jesteśmy najzajebistrzymi państwami! Zluzuj trochę, możemy się spóźnić.-Uśmiechnął się. Nie podzielałam jednak jego zdania. Od młodego uczono mnie, że punktualność jest cechą wymaganą u porządnych państw. Po chwili Polska dorównał mi w chodzie. Podążaliśmy bogato ozdobionym holem. Na podłodze leżały drogie, królewskie dywany. Ściany pomalowane były starannie, na kolor kremowy. Wszystkie drzwi na tym korytarzu były wielkie i dębowe. Na suficie wisiały duże, kryształowe żyrandole, mieniące się każdym kolorem. Na ścianach powieszone były powieszone różne portrety. Nie mogłam jednak poznać kto na nich jest. Stoliki, które stały na prawie każdym kroku miały na sobie kryształowy wazon z białymi kwiatami. Wkrótce znaleźliśmy się przed tymi właściwymi drzwiami. Stanęliśmy.
-Nie czujesz się podniecona?- Odezwał się do mnie Polska- Generalnie to twoja pierwsza konferencja światowa jako... niepodległe państwo- ostatnie wyrazy powiedział trochę ciszej z lekkim wstydem.
-Nie, nie za bardzo- Skłamałam. Serce biło mi pełną parą. Byłam przerażona a zarazem szczęśliwa. Nareszcie mogę pokazać się jako prawdziwe, niezależne od nikogo państwo. Uniosłam głowę do góry i poprawiłam swoje ordery na lewej piersi. Wzięłam haust powietrza lekko go wypuszczając. Chwyciłam delikatnie za pozłacaną klamkę i weszliśmy do środka. Pokój, do którego weszliśmy był ogromnych rozmiarów. Na samym środku stał wielki, okrągły, klonowy stół a wokół niego siedziały wszystkie zwołane państwa. Polska już otworzył usta, aby coś powiedzieć ale błyskawicznie zamknęłam je za pomocą mojej dłoni. Bałam się, że powie coś głupiego, jak było to u niego w zwyczaju. Następnie ukłoniłam się na przywitanie, a kiedy wzrok wszystkich zszedł z nas, powoli usiedliśmy na swoich miejscach. Moje krzesło graniczyło z krzesłem mojego młodszego braciszka i Białorusi.
-Dziękuję wszystkim za przybycie- wstał i ukłonił się Japonia. Ubrany był w schludny, czarny mundur ze złotymi fragmentami. Jego złoty sznur przywieszony pod lewą piersią bardzo przypominał ten mój. Obok niego wisiało kilka orderów. Każde z nich dumnie się prezentowało.- Jest wiele tematów...- Skończyłam słuchać. Mało ciekawe... Spojrzałam na mój mundur. Był tego samego koloru co Polski- zgnito zielony. Składał się z bluzy mundurowej i spodni. Na nogach ubrane miałam czarne, świeżo wypastowane, sięgające mi do kolan oficerki. Spodnie posiadały dwie kieszenie na przodzie i były lekko pofałdowane. Typowe, wojskowe. Poprawiłam swój złoty sznur.- ...Ktoś ma może jakieś pomysły?
-Bohater zjawia się na zawołanie!- usłyszałam krzyk po drugiej stronie stołu. Był piskliwy i wesoły. Wysoki blondyn wstał od stołu i podszedł pod wielką, białą tablicę. Jego okulary odbijały słońce, które raziło właśnie mnie. Przymrużyłam trochę oczy, ale na nic to było. W trakcie, kiedy blondyn wyjaśniał swój plan spojrzałam na Polskę. Był zagadany w najlepsze z Litwą. Pamiętam go. Był najlepszym przyjacielem Polski. Dużo czasu spędzaliśmy we trójkę. Kiedy to było, ah. Wspomnienia. Niektóre są na prawdę wspaniałe. Aż chce się do nich wracać i nigdy wyjść z ich objęć.
Po drugiej stronie Białoruś tuliła się do Rosji. Od czasu do czasu patrzyła na mnie podejrzliwie. Przyjaźniłam się z Belarus od niepamiętnych czasów. Natalia jest śliczną dziewczyną. Nie jedna może pozazdrościć jej urody.
-Twój plan jest inwalidą, Ameryko!- usłyszałam męski głos. Spojrzałam w stronę osoby, która wypowiedziała ten komentarz. No tak, autorem zdania był nie kto inny, jak Anglia. Odsłonił twarz ze swojej blond czupryny.- Jakim cudem chcesz zbudować kilku dziesięcio metrowego robota na twoja podobiznę który ma latać?
-Powiedziałem, że nie przyjmuję sprzeciwów!- oburzył się Alfred.- Czy ty zawsze musisz się ze mną nie zgadzać?
-A ja nie zgadzam się ani z tobą, ani z Ameryką- uśmiechnął się przenikliwie Francja. Puścił oczko do Anglii i położył czerwoną różę na stole, obok swojego kieliszka z czerwonym winem. I tak zaczęła się kłótnia między tymi trzema nacjami. Przysunęłam się bliżej rogu stołu i oparłam twarz na ręce. Moje blond, kręcone włosy spływały mi po ręce. Spojrzałam następnie na swoje czarne pagony i przesadnie strzepałam z nich pozostały kurz.
-Cisza!- po pokoju rozniósł się potężny bas nikogo innego, jak Niemiec.- Przestańcie. Już minęło sporo czasu a nadal nic nie uzgodniliśmy! Każdy z was ma osiem minut na przedstawienie swojego zdania, ani sekundy dłużej. Nie toleruję żadnych szeptów i niepewności. Jeżeli chcecie zabrać głos, podnieście rękę.- Rozgniewany mężczyzna siadł na swoim miejscu, Anglia, Ameryka i Francja w ślad za nim. Teraz wszystkie państwa siedziały cicho w skupieniu. Wyprostowałam swój biały kołnierz. Nagle, w porywie chwili wpadłam na pomysł. Nie myśląc ani chwili dłużej podniosłam rękę.
-Proszę, Słowacjo. Oddaję ci głos.- rzekł Ludwig.
Subskrybuj:
Posty (Atom)